OGŁOSZENIE

Śmigus-dyngus

Lany poniedziałek, inaczej śmigus-dyngus obchodzimy w Poniedziałek Wielkanocny. Skąd wzięła się tradycja oblewania wodą, która stanowi nieodłączny element świąt wielkanocnych?

Tradycja i historia
Lany poniedziałek wiąże się ze słowiańską tradycją oczyszczania wodą. Dziś ten zwyczaj kojarzy się z Wielkanocą i funkcjonuje również pod nazwą śmigus-dyngus, choć kiedyś były to dwa całkowicie odrębne zwyczaje, które dopiero z czasem uległy połączeniu. Drugi dzień świąt wielkanocnych w dawnej Polsce nazywany był również dniem św. Lejka, oblewanką, polewanką i oblańcem. Jakkolwiek by go nazwać, najważniejsze było, żeby ociekał obficie wodą.

Dawniej w tym dniu, kto żyw starał się o to, by podtrzymać pradawną tradycję. Chlustały więc wszędzie wiadra, konewki, dzbany, kropidła, śmigały sikawki, flachy, flaszeczki, a do stawów wrzucano młode dziewczyny.

Ksiądz Jędrzej Kitowicz z Wielkopolski mówił w XVIII w. wręcz o kataklizmie i sądnym dniu, który polegał na „Wielkim, rzecz można totalnym laniu wszystkiego przez wszystkich”, a największą była rozkosz „Przydybać jaką damę w łóżku …”.

Śmigus-dyngus oznaczał kiedyś dwa odrębne zwyczaje. Pierwszy polegał na oblewaniu panien wodą oraz uderzaniu ich rózgą z palmy po nogach, drugi zaś na wręczaniu datków jako wielkanocnego wykupu od śmigusa.
Z czasem zwyczaj polewania wydał się na tyle podejrzany, że zajął się nim Synod diecezji poznańskiej w 1420 r., przestrzegając przed tymi praktykami mającymi „Niechybnie grzeszny podtekst”. W swoim opisie obyczajów za panowania Augusta III Sasa, ks. Kitowicz podaje, że parobcy od rana gromadzili się, „Czatując na dziewki, idące czerpać wodę i tam, porwawszy między siebie jedną, leją na nią wodę wiadrami, albo zanurzają je w stawie, a niekiedy w przerębli, jeżeli lód jeszcze trzyma. W miastach oblewanie się wodą nie było powszechne. Tam dyngus uchodził za błahostkę, a amanci dystyngowani chcąc tę ceremonię odprawić na amantkach swoich bez ich przykrości, oblewali je po ręce, a najwięcej po gorsie, małą sikaweczką albo flaszeczką.

Co istotne, nie każdą pannę w ten dzień polewał kawaler. Wybierał tę, którą i lubił i która mu się podobała. Polewając ją – garnkiem albo wiadrem – miał zapewnić zdrowie i urodę oraz gładką cerę bez pryszczy.

W tej zabawie można się też doszukać pewnych aspektów płodnościowych. W końcu ziemię polewa się po to, by rodziła. We wtorek po świętach w niektórych rejonach praktykowano tzw. „babski śmiergust”. Wtedy prawo do lania wodą chłopców miały z kolei panny. W zamian za polanie w śmigus-dyngus każda panna musiała temu, który ją polewał, dać kroszonkę – typowe dla Śląska, ale też Warmii i Mazur, wielkanocne kolorowe jajko wydrapane ostrym narzędziem. Bywało, że kolorowych jaj w śmigus-dyngus panny rozdawały nawet dwie kopy (czyli 120 sztuk). Według jednego z nieżyjących już opolskich twórców ludowych, kolor kroszonki, którą panna dawała kawalerowi, nie był bez znaczenia. „Fioletowe dostawał stary kawaler. Miało mu ono sugerować, że czas już na ożenek. Żółte jajo panny miały dawać tym chłopcom, których nie chciały.
Kiedy w kraju udało się pokonać analfabetyzm wśród ludności wiejskiej, komunikacja za pomocą wielkanocnych kroszonek stała się jeszcze bardziej czytelna. Panny, prócz misternie wydrapanych motywów kwiatowych, drapały też na skorupkach wierszyki. Wyznawały w nich miłość swoim oblubieńcom i dawały kosza tym, których nie chciały.

Na kroszonkach opolskich można było znaleźć m.in. takie napisy: „Dwa ptaszki na dachu sobie ćwierkają, że nasze serduszka mocno się kochają”, „Komu ja to jajko dam tego w swoim sercu mam”, „Nie bój się ojca ani mej matki i przychodź częściej do naszej chatki”. Albo: „Byłam i jestem dla Ciebie szczera – nie przychodź więcej, bo mam kawalera” czy „Nie chcę Ciebie chłopcze więcej znać, bo mnie na lepszego stać”.

Dorosłym, zwłaszcza panom, kroszonki w święta służyły też do zabawy „w bitki”. Zabawa taka polegała na stukaniu się kroszonkami. Wygrywał ten, którego jajko nie zbiło się podczas takich zawodów.

W niedzielę wielkanocną kolorowych kroszonek, a z nimi łakoci „od zajączka”, w ogrodzie szukały też dzieci. Przy okazji trzeba było opukiwać patykiem pnie drzew lub potrząsać owocowymi krzakami, by pobudzić je do życia. Dziś smakołyków i drobnych prezentów „od zajączka” szuka się też w domu. Warto pamiętać, że, tzw.  „zajączek” to zwyczaj pochodzenia niemieckiego, pojawił się na Górnym Śląsku w okresie międzywojennym.

Wielkanocne palmy, które do dziś święcimy w Palmową Niedzielę, kiedyś służyły gospodarzom przez cały rok. Matki albo starsze kobiety w rodzinie obijały nimi łydki młodych dziewczyn, żeby zapewnić im zdrowie i zgrabne nogi. Z fragmentów gałązek, z których zrobione były palmy, gospodarze po poświęceniu ich robili niewielkie krzyżyki i zatykali w polu, by dobrze obradzało. W Palmową Niedzielę poświęconą palmą gospodarze ostukiwali też dom, budynki gospodarcze i zwierzęta, by chronić je od zła. A potem, przez cały rok, palmy na wypadek burzy stawiano w oknach by chroniły przed piorunami.

Kiedy wypada lany poniedziałek?
Lany poniedziałek nie ma stałej daty w kalendarzu, jest ruchomym świętem. Zawsze wypada następnego dnia po Niedzieli Wielkanocnej, czyli w Poniedziałek Wielkanocny. Śmigus-dyngus to część świąt wielkanocnych, więc jest to dzień wolny od pracy.

Lany poniedziałek – skąd się wziął ten zwyczaj?
Zwyczaj polewania się wodą ma swoją genezę w ludowych, słowiańskich zwyczajach. W ten sposób wyrażano radość w związku z budzeniem się przyrody po zimie.

Ciekawostką jest fakt, że kiedyś w świąteczny poniedziałek obchodzono dwa zwyczaje – śmigus i dyngus. Pierwszy oznaczał rytuał uderzania w nogi wierzbowymi witkami i palmami oraz oblewanie się zimną wodą. Miało to symbolizować oczyszczenie z brudu, chorób i grzechu.

Dyngus był formą wykupowania się od lania – w zamian za jakiś fant (najczęściej pisankę) można było uniknąć śmigusa. Zwyczaje te przez lata ewoluowały, i w którymś momencie zostały scalone, a rytuał bicia się zatarł.

Dziś mówiąc o śmigusie-dyngusie, mamy na myśli oblewanie się wodą w Poniedziałek Wielkanocny.

Symbolika lanego poniedziałku
Woda jako symbol oczyszczenia ma w lany poniedziałek najważniejsze znaczenie. Według tradycji słowiańskiej, to właśnie woda służyła do oczyszczania symbolicznego i rzeczywistego domostw i ludzi po zimie.

Symbolika ta wykorzystana jest również w chrześcijaństwie: odrodzenie z wody i oczyszczenie z grzechów łączy się mocno ze świętami Zmartwychwstania. Według tradycji woda posłużyła również do rozpędzenia tłumu, który po Zmartwychwstaniu zebrał się w Jerozolimie rozprawiając o ostatnich wydarzeniach. W początkowych latach istnienia państwa polskiego lany poniedziałek był też wiązany z rocznicami chrztu Polski. Poza pierwotnym znaczeniem śmigusa-dyngusa, czyli oczyszczaniem się z grzechów, oblewanie się wodą w lany poniedziałek miało również wymiar „miłosny”.

Po pierwsze – woda jest symbolem płodności (bez niej nie obrodzi pole). Po drugie – oblewanie kobiet przez mężczyzn było formą zalotów. Dziewczyna zmoczona do suchej nitki w Wielki Poniedziałek mogła czuć się wyróżniona.

Warto dodać, że zwyczajowe polewanie miało różne formy w różnych rejonach Polski. Najbardziej rozpowszechnione było jednak oblewanie wodą z rozmaitych naczyń. Czasem polegało na zanurzaniu złapanej osoby w rzece czy stawie. Kiedyś w małych miasteczkach panował też zwyczaj pokrapiania dziewcząt perfumami.

W tak zwanym PRL-u lany poniedziałek przybierał nierzadko totalną formę i niekiedy trudno było wrócić do domu w suchym ubraniu.

Jak dziś obchodzi się lany poniedziałek?
Dziś lany poniedziałek przyjmuje już bardziej formę zabawy i żartu niż obrzędu. Oblewanie wodą dotyczy wszystkich, nie tylko kobiet na wydaniu. Wodą mogą zostać oblane nawet nieznajome osoby.

Zabawa w polewanie przeszła także metamorfozę pod względem używanych naczyń. Niegdyś w lany poniedziałek używano tzw. cebrzyków, dzbanków.
Dziś dedykowane tej rozrywce są wszelkiego rodzaju zabawki do polewania – głównie plastikowe pistolety na wodę i plastikowe wydmuszki lub balony na wodę. W zabawie uczestniczą obecnie głównie dzieci i młodzież.

Jak wyglądał dawniej lany poniedziałek w Międzyrzeczu? Cóż, zapewne zwyczajowo nie odbiegał zbytnio od tego co mogliśmy widzieć w całym kraju. Niestety nie dysponujemy zdjęciami ukazującymi międzyrzeckiego śmigusa i dyngusa.
Jedno jest pewne, dawniej w mieście było więcej jak teraz punktów, w których można było napełnić sikawki i butelki. Relikty przeszłości możemy zobaczyć jeszcze dzisiaj, np. przy ul Kilińskiego, lub na os. Piastowskim przy pawilonie byłego marketu Biedronka, to stare pompy, które kiedyś były czynne i pełne wody.

Jak wyglądało dawniej dyngusowe oblewanie z pewnością pamiętają starsi mieszkańcy Międzyrzecza, być może dysponują także zdjęciami.
Może Państwo udostępnicie te fotografie i dzięki temu powstanie mała galeria poświęcona tej wspaniałej tradycji.


REKLAMA

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę podać swoje imię