OGŁOSZENIE
Spotkanie żołnierzy Wehrmachtu i Armii Czerwonej 20 września 1939 roku, na wschód od Brześcia
Foto: Wikipedia

17 września 1939 roku Armia Czerwona wkroczyła na tereny II Rzeczpospolitej. Sowici dokonali agresji bez określonego w prawie międzynarodowym wypowiedzenia wojny. W historiografii radzieckiej inwazja ta określana jest „wyzwoleńczy pochód Armii Czerwonej”.

Był to efekt paktu o nieagresji i tajnego protokołu niemiecko-sowieckiego z 23 sierpnia 1939 r., ratyfikowanego przez Radę Najwyższą ZSRR 31 sierpnia. To właśnie wtedy Wiaczesław Mołotow jako Ludowy Komisarz Spraw Zagranicznych stwierdził, że  – „Układ o nieagresji między Niemcami a ZSRR stanowi zwrotny punkt w historii Europy, ale nie tylko Europy …”. Potem dodał:  – „Podstawowe znaczenie niemiecko-sowieckiego paktu polega na tym, że dwa największe państwa w Europie porozumiały się co do tego, by położyć kres wzajemnej wrogości, by zlikwidować niebezpieczeństwo wojny i żyć wspólnie w pokoju. W ten sposób zawęża się pole możliwych konfliktów zbrojnych w Europie, jeśli nawet nie uda się uniknąć tych konfliktów, to skala działań militarnych będzie obecnie ograniczona. Niezadowoleni z tego paktu mogą być jedynie podżegacze do wojny ogólnoeuropejskiej”.

Generał Mauritz von Wiktorin, gen. Heinz Guderian i kombryg Siemion Kriwoszein odbierają wspólną defiladę Wehrmachtu i Armii Czerwonej w Brześciu
Foto: Wikipedia

W tajnym protokole nie było punktów mówiących wprost o podjęciu działań wojennych. Jednak w protokole rozgraniczono strefy wpływów Niemców i Rosjan w całej Europie Wschodniej – od Rumunii, aż po Finlandię. Granica wpływów szła również w poprzek Polski, wiadomo więc było, że te podziały nie będą wynikiem nowego Monachium tylko działań wojennych. Dla obu dyktatorów, w imieniu których pakt podpisali Joachim von Ribbentrop i Mołotow, było jasne, że Hitler nie zajmie całej Polski tylko po to, by później oddać znaczną jej część Stalinowi. Będzie musiało nastąpić współdziałanie wojenne Armii Czerwonej i Wehrmachtu, na co zresztą Hitler bardzo liczył i na co bardzo naciskał.

Pierwotnie strona sowiecka zakładała, że uderzenie na Polskę nastąpi w nocy z 13 na 14 września, bowiem koncentracja frontów Białoruskiego i Ukraińskiego miała zakończyć się 11 września. Jednak koncentracja wojsk pokazała, że Armia Czerwona jest w kiepskiej kondycji i być może dlatego Stalin odwołał całą akcję. Mało tego, nie wyznaczył nowej daty ataku. Ostatecznie dopiero 14 września dowódcom okręgów białoruskiego i ukraińskiego wręczono dyrektywy nakazujące wkroczenie do Polski.

Józef Stalin i Joachim von Ribbentrop, Moskwa 23.08.1939 r.
Foto: Wikipedia

W tym momencie okręgi zamieniono na fronty, a więc już nie były to jednostki w strukturze pokojowej, a jak najbardziej wojenne. Ta dyrektywa zawierała jednoznaczne zdanie:
„… błyskawicznym uderzeniem rozbić wojska polskie i osiągnąć linie rzek: Pisy, Narwi, Wisły i Sanu”.
A więc, tak jak w tajnym protokole zapisano rozgraniczenie stref wpływów.

Dlaczego Polacy nie podjęli walki z sowietami? Bo w początkowych założeniach strategicznego planowania przypadek równoczesnej walki z Niemcami i Rosjanami w był wykluczony. Nie brano takiego wariantu pod uwagę ze względu na brak możliwości sensownego działania.

Czy Polacy wiedzieli o tajnym protokole i przygotowaniach Rosjan do napaści na Polskę? Otóż pewne przecieki były. Do dyplomatów przebywających w ZSRR docierały informacje na temat protokołu i podziału stref wpływów. Niestety wraz  z napływającymi ze wschodu informacjami nie podjęto adekwatnych kroków.

Rozmowy oficerów Wehrmachtu i Armii Czerwonej o wytyczeniu bieżącej linii rozgraniczenia wojsk na zaatakowanym terytorium Polski. Brześć, wrzesień 1939. Na pierwszym planie gen. Heinz Guderian (odwrócony z tylnego półprofilu).
Foto: Wikipedia

Polska zostawiła praktycznie „odkrytą” wschodnią granicę. Wprawdzie istniały formalne plany dla Korpusu Ochrony Pogranicza, który pilnował naszej wschodniej granicy.
KOP został zmobilizowany, odtworzono 22 bataliony czyli 3 słabe dywizje. Oczywiście to były bataliony bez artylerii lekkiej, artylerii ciężkiej, dowództw szczebla dywizyjnego. I choć żołnierze byli rzeczywiście dobrze wyszkoleni, ale to była tylko piechota.
Oprócz tego na Wschodzie stacjonowały jednostki zapasowe, szpitale. Tyle, że znaczna część z tych ludzi, którzy byli w jednostkach zapasowych nie miała broni. To przecież były kompanie marszowe, które planowano przerzucać na główny front, czyli do walki z Niemcami.

Polscy żołnierze – jeńcy wojenni konwojowani przez Armię Czerwoną do kolejowych punktów załadunku za granicą polsko-sowiecką
Foto: Wikipedia

Wiadomo, że podczas działań bojowych ponoszone są straty, więc przysyła się posiłki. Oblicza się, że w jednostkach zapasowych w tym rejonie (nie tylko na Kresach, ale też bliżej Polski Centralnej) było 200 tysięcy rezerwistów plus 22 bataliony KOP. Oddziały sowieckie liczyły ponad 620 tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej plus ponad 16 tys. pograniczników.
Natomiast jeśli chodzi o wyposażenie, to był to już zupełnie inny świat. Sowieci mieli 4959 dział i moździerzy, 4736 czołgów, 760 samochodów pancernych i 3298 samolotów. Stalin skoncentrował olbrzymie siły i środki. Samych czołgów było dwa razy tyle, co we Wrześniu rzucili Niemcy, a samolotów 1,5 raza tyle co Niemcy.

Bataliony KOP miały przygotowane umocnienia, ale na żadnym odcinku nie przypominały one linii Maginota, i tam poszczególne strażnice stawiały opór. Niektóre załogi Kopików broniły się dość długo, ale nie miały żadnych szans. Pamiętajmy o tym, że wschodnia granica, to było 1400 km, których miały bronić zaledwie 22 bataliony piechoty.

Defilada kawalerii sowieckiej po kapitulacji Lwowa, Wały Hetmańskie obok Grand Hotelu
Foto: Wikipedia

Jeden batalion liczący 700 ludzi nie był w stanie bronić się na rubieży obronnej liczącej sobie 70 kilometrów. Oczywiście zgodnie z taktyką obronną bataliony KOP nie stały na samej granicy, ale były uszeregowane w kilku rzutach. I trzeba stwierdzić, że opór polskich obrońców narastał w miarę wkraczania Armii Czerwonej, choć nie był tak mocny i trwały, jak w przypadku zachodniej części Polski. Weźmy choćby na przykład obronę Warszawy, Modlina czy Lwowa przed Niemcami. Na Wschodzie broniono się przede wszystkim w oparciu o miasta. Wprawdzie Sowietom bardzo szybko udało się zająć Wilno, ale  dlatego że rzucili tam jednostki pancerne. Niemniej, pomimo dużej przewagi zdobycie Wilna przypłacili dużymi stratami.
Polacy twardo bronili Grodna, to już były kilkudniowe, klasyczne walki w mieście z wykorzystaniem ochotników. Na przykład harcerzy, którzy byli najczęściej łącznikami. Ciężkie walki prowadzone były także w Puszczy Białowieskiej, bo wiadomo, że las sprzyja piechocie i utrudnia w znacznym stopniu działanie związków pancernych.

Kolumny piechoty sowieckiej wkraczające do Polski 17.09.1939 r.
Foto: Wikipedia
Generał brygady Wilhelm Orlik-Rückemann
Foto: Wikipedia

W trakcie walki obronnej wojskami znakomicie dowodził dowódca KOP na północnym wschodzie generał brygady Wilhelm Orlik-Rückemann, to był jeden z legionistów. Świetnie wymanewrował Rosjan i te oddziały dowodzone przez niego częściowo przeszły granicę litewską, a częściowo znalazły się, aż na Lubelszczyźnie.
Zresztą on sam dotarł na Litwę, a potem na Zachód. Natomiast w środkowej części, na Polesiu, świetnie sprawił się generał Franciszek Kleeberg, zresztą oficer armii austriackiej. We wrześniu utworzono Samodzielną Grupę Operacyjną Polesie w oparciu o dowództwo okręgu wojskowego, którym on dowodził.

Generał Franciszek Kleeberg
Foto: Wikipedia

Generał Kleeberg był dowódcą w Pińsku. Pozbierał różnych rozbitków, między innymi oddziały KOP, oddziały marynarzy rzecznej Flotylli Pińskiej. Utworzył z nich dwie dywizje piechoty i kolejny raz udało mu wymanewrować Rosjan dzięki temu znalazł się na Lubelszczyźnie. Tam 5 października stoczył ostatnie walki pod Kockiem, gdzie powstrzymał i zadał poważne straty korpusowi niemieckiemu. Poddał się, kiedy zabrakło mu amunicji. A plan miał prosty: chciał przebić się do Dęblina, zająć magazyny wojskowe, dodatkowo wyposażyć się w zimowe umundurowanie, amunicję i przejść do walki partyzanckiej w Górach Świętokrzyskich.

Oddziały Armii Czerwonej w czasie agresji na Polskę
Foto: Wikipedia

Pod koniec wojny walki przeniosły się na prawy brzeg Wisły, czyli już za Bug. Toczyły je jednostki, między innymi Grupa Operacyjna Kawalerii generała Andersa, które wcześniej walczyły z Niemcami. Na przykład Anders próbował przebić się do granicy węgierskiej, kiedy jego Grupa została okrążona przez Rosjan. Część jego żołnierzy dotarła do granicy, a część została wzięta do niewoli. W tym sam Anders, który trafił do sowieckiego więzienia. Walki z Rosjanami toczyły się do 30 września, choć po 28 były to sporadyczne boje na terenie Lubelszczyzny.
W niektórych zresztą Rosjanie ponosili klęskę. Natomiast w biorąc pod uwagę pełną skalę działań, to Sowieci mieli tak olbrzymią przewagę, że trudno nam nawet było marzyć o sukcesie operacyjnym.
Rosjanie w swojej historiografii nazwali to „pochodem wyzwoleńczym” i rosyjscy historycy do dzisiaj używają takiego pojęcia pisząc o działaniach na tych terenach od 17 do 30 września.

Skąd się wzięło pojęcie pochodu wyzwoleńczego, czy to tylko propaganda? Być może wykorzystano słynny rozkaz Naczelnego Wodza marszałka Rydza-Śmigłego, który na wieść o wkroczeniu Rosjan po Polski zarządził: „Z Sowietami nie walczyć”. Część polskich historyków i publicystów pisała, oczywiście już po wojnie, że to było zgubne, ponieważ ci, którzy walczyli mieli większe szanse na przeżycie, niż ci, którzy się poddali.
Przykładowo  obrońcy Lwowa nie skapitulowali przed Niemcami, natomiast gen. Langner, zgodnie z rozkazem Rydza-Śmigłego, skapitulował przed Rosjanami. Zresztą jemu osobiście udało się wyjechać, znalazł się na emigracji. Natomiast oficerowie, którzy bronili Lwowa w większości trafili do Katynia i zostali zamordowani.

Wkroczenie Armii Czerwonej do Wilna 19 września 1939 r.
Foto: Wikipedia

W tych pierwszych dniach okupacji sowieckiej sytuacja wyglądała różnie, ponieważ władza sowiecka nie miała jeszcze silnego oparcia i rozeznania w terenie.
Zapewne do Lwowa nie dotarły jeszcze informacje o tym, co się stało w Grodnie. Tam po zdobyciu miasta Sowieci dokonali mordu na obrońcach i mieszkańcach Grodna. Według relacji Rosjanie rozstrzelali 300 Polaków, w tym chłopców, harcerzy i nie patrzyli, czy któryś był tylko łącznikiem, wystarczyło, że miał mundur harcerski, by trafić pod mur. Podobnie Sowieci zachowali się w Wilnie. O tym bardzo ciekawie opowiadał Emil Kare­wicz, który był wileńskim harcerzem, ten świetny aktor wspominał, że tylko cudem ocalał. Warto przypomnieć, że przy froncie białoruskim i ukraińskim istniały sądy wojenne i po zajęciu kolejnych terenów sądziły i skazywały na karę śmierci urzędników państwowych, działaczy społecznych i politycznych za działalność kontrrewolucyjną w 1919-1920 roku. Rosjanie weszli do Polski przygotowani, wiedzieli kogo szukać i kogo zatrzymać. Wielu rozstrzeliwano na miejscu?

Znaczek Poczty ZSRR upamiętniający zajęcie wschodnich ziem II RP
Foto: Wikipedia

Urzędnicy polskiej administracji państwowej w większości pozostali na miejscu, więc byli wyłapywani i skazywani z kontrrewolucyjnych paragrafów. A potem w lutym 40 roku przyszła pierwsza wywózka. To było świadome działanie wobec określonych kategorii polskiego narodu. Na przykład służba leśna poniosła straszliwe straty. Leśnicy byli powszechnie znienawidzeni wśród ludności białoruskiej i ukraińskiej, ale pod nadzorem sowieckim pracowali do lutego 1940 roku. Do tego trzeba doliczyć lekarzy, administrację szkolną, osadników wojskowych.

Sowiecka ulotka do żołnierzy polskich, 17 września 1939 – Dowódca Frontu Ukraińskiego Siemion Timoszenko
Foto: Wikipedia

W 1939 roku nikt się nie spodziewał do czego mogą być zdolni Sowieci. Nie spodziewano się eksterminacji inteligencji polskiej. Warto zwrócić uwagę na to, kto zginął w Katyniu. Mówię tu symbolicznie, oczywiście chodzi o Katyń, Charków i Miednoje.

Oprócz Kopików i policjantów, większość to byli oficerowie rezerwy, a kim byli rezerwiści? Maturzystami i absolwentami wyższych uczelni. Było to uderzenie w polską inteligencję. Zresztą to samo zrobili Niemcy, choć oni nie posunęli się do eksterminacji bezpośredniej. Zamiast tego „wyciągali” podchorążych z oflagów i wysyłali ich do obozów o fatalnych warunkach, gdzie śmiertelność była bardzo wysoka.

kliknij na zdjęciu aby powiększyć /zdjęcia: Wikipedia/


Czy Polska mogła uniknąć inwazji sowieckiej w 1939 roku? Według historyków… nie. Bo w tej sprawie wtedy już nic od Polaków nie zależało. Po wybuchu wojny dyplomatyczne rozwiązania polskie władze mogły podejmować dopiero po 17 września, na obczyźnie. Rząd emigracyjny musiał wtedy zdecydować, co po tej ogromnej katastrofie robić dalej.


REKLAMA

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę podać swoje imię