Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zgodnie z oficjalną deklaracją chce mieć możliwość szybkiego blokowania szkodliwych stron www. Celem, rzekomo ma być ochrona użytkowników sieci. Ale przedsiębiorcy i internauci obawiają się, że będzie to krok do ograniczania wolności w internecie.
USTAWA z dnia 5 lipca 2018 r. o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa [PDF]
Czy chodzi tylko o cyberbezpieczeństwo?
Na mocy nowelizacji istotne kompetencje ma otrzymać Kolegium ds. cyberbezpieczeństwa, czyli organ opiniodawczo-doradczy w sprawach cyberbezpieczeństwa, działający przy Radzie Ministrów (art. 64 ustawy o KSC). Kolegium uprawnione będzie do przeprowadzania oceny ryzyka dostawców sprzętu lub oprogramowania istotnego dla cyberbezpieczeństwa podmiotów krajowego systemu cyberbezpieczeństwa.
Okazuje się, że w projekcie nowelizacji ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa są zapisy pozwalające na odłączenie serwisów online decyzją ministra. Chodzi o tzw. polecenie zabezpieczające, jakie minister właściwy do spraw informatyzacji – te kompetencje są obecnie w gestii premiera – może wydać, m.in. operatorom telekomunikacyjnym „w przypadku wystąpienia incydentu krytycznego”.
Zgodnie z urzędniczymi deklaracjami znowelizowana ustawa ma być podobno narzędziem do walki z piramidami finansowymi i internetowymi naciągaczami. W projekcie nowej ustawy znalazły się zapisy, które miałyby pozwolić rządowi na zablokowanie dowolnej strony internetowej bez uzasadnienia. Kancelaria premiera zarzeka się, że chodzi wyłącznie o zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego – ale te niczym niepoparte deklaracje nie rozwiewają wątpliwości.
Według zapisów zawartych w proponowanym projekcie nowelizacji ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa (KSC), minister właściwy ds. informatyzacji mógłby bez uzasadnienia nakazać operatorom telekomunikacyjnym zablokowanie określonych stron czy usług internetowych na mocy decyzji administracyjnej. Takie polecenie mogłoby obowiązywać nawet dwa lata!
Czy skutkiem takich zapisów mogłaby być cenzura internetu?
KPRM (bo to właśnie tam po rekonstrukcji rządu trafiła informatyzacja) zapewnia, że celem nowelizacji jest wprowadzenie możliwości skuteczniejszego reagowania na incydenty zagrażające bezpieczeństwu lub porządkowi publicznemu.
Urzędnicy z KPRM zapewniają, że możliwość odstąpienia od sporządzenia uzasadnienia dotyczy „jedynie tej części uzasadnienia faktycznego, w przypadku której wymagają tego względy obronności lub bezpieczeństwa państwa, lub bezpieczeństwa i porządku publicznego (np. w zakresie dotyczącym informacji niejawnych)”. Natomiast eksperci zwracają uwagę na to, że blokady to dość standardowe sposoby walki w przypadku zagrożenia ze strony cyberprzestępców – jednak diabeł tkwi w szczegółach i podkreślają, że problem pojawia się z decyzjami bez uzasadnienia, zwłaszcza gdy obszar do blokad miałby okazać się dysproporcjonalnie szeroki. Natura takich decyzji może budzić uzasadnione wątpliwości, ale wszystko zależy od uczciwego stosowania tego rozwiązania w praktyce, czyli od intencji, a z tym, jak znamy rzycie i dotychczasowe praktyki polityków PiS bywa różnie.
Warto przypomnieć, że obecnie obszar ten regulują przepisy prawa telekomunikacyjnego. Póki co w Polsce kwestia systemowej blokady internetu została uregulowana w ustawie o prawie telekomunikacyjnym z 2004 r. Blokadę internetu może nakazać prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej i ma ona rygor natychmiastowej wykonalności.
Przewiduje ono, że w tzw. sytuacjach szczególnych zagrożeń prezes UKE może nakazać operatorom „odcięcie internetu” lub innych usług telekomunikacyjnych. Ale te sytuacje szczególnych zagrożeń to sytuacje skrajne i dotyczą, np. jakiegoś kataklizmu lub wojny. Jednak nawet w takich sytuacjach przepisy są raczej nastawione na utrzymanie ciągłości usług, a nie ich odcinanie.
Prawo, co do zasady nie daje też możliwości odcinania internautom dostępu do poszczególnych portali lub serwisów społecznościowych. Dziś są zasadniczo tylko dwie kategorie stron, które operatorzy muszą blokować – to serwisy hazardowe i zawierające dziecięcą pornografię.
Czy nowe przepisy będą wykorzystywane do wyłączania serwisów społecznościowych, aplikacji i stron internetowych bez uzasadnienia?
KPRM odpiera takie zarzuty i zapewnia, że zakres stosowania nowego narzędzia „nie uwzględnia wyłączania serwisów społecznościowych, publicznie dostępnych aplikacji czy stron internetowych”. Urzędnicy KPRM dodają, że każda decyzja musi być poprzedzona gruntowną i merytoryczna analizą.
Niestety, po kilku latach rządów PiS społeczeństwo na przysłowiowej, własnej skórze się już przekonało, że dla obecnej władzy prawo jest swoistą polityczną abstrakcją, którą się modeluje w zależności od aktualnych politycznych potrzeb. Zapewne nie ma tu potrzeby wypisywania kolejnych przykładów obchodzenia obowiązującego prawa i łamania postanowień ustawy zasadniczej. Dlatego tak wiele w tej kwestii jest niepewności i niepokoju, bo coraz więcej ludzi po prostu tej władzy już nie wierzy. W związku z powyższym trudno mówić tu o uczciwych intencjach.