System wyborczy w Polsce jest korzystny dla ugrupowań, które otrzymują duże poparcie w wyborach.
Partie te dostają więcej mandatów niż wynikałoby to ze ściśle proporcjonalnego przeliczenia oddanych na nie głosów. Wielkość nagrody jest jednak zmienna. Od jakich czynników zależy – wyjaśnia Jarosław Flis w opracowaniu dla Fundacji Batorego.
Wyniki wyborów europejskich oraz zeszłorocznych wyborów sejmikowych spowodowały zwrócenie szczególnej uwagi na efekty sejmowego systemu wyborczego i metodę d’Hondta, według której głosy przeliczane są na mandaty.
Premia dla najsilniejszych
– „System jest korzystny dla partii, które uzyskują duże poparcie w wyborach. Jednak wysokość tej premii zależy od dwóch czynników: liczby ugrupowań, które dostały się do parlamentu oraz liczby głosów „zmarnowanych”, czyli oddanych na partie, które nie przekroczyły progu wyborczego. Nagroda jest większa, gdy do parlamentu wchodzi więcej partii, a równocześnie znaczną część głosów zdobywają partie, które nie przekraczają progu wyborczego” – wyjaśnia Jarosław Flis, ekspert Fundacji Batorego.
Taka sytuacja zdarzyła się w wyborach w 2015 roku. Do Sejmu weszło pięć ugrupowań: Platforma Obywatelska, .Nowoczesna, Polskie Stronnictwo Ludowe, Kukiz’15 oraz Prawo i Sprawiedliwość. Równocześnie, aż 16,6% głosów oddano na siły, które nie przekroczyły progu. To pozwoliło PiS uzyskać w Sejmie większość, mimo że w wyborach ugrupowanie to dostało tylko 37,6% głosów.
Nagroda dla najsilniejszej partii może być dużo mniejsza. Dla przykładu: jeśli żadne ugrupowanie nie spadnie poniżej progu wyborczego, a do Sejmu wejdą trzy ugrupowania, to do uzyskania większości (50% +1), zwycięska partia musi dostać poparcie na poziomie 48,2%.
Małe ugrupowania tracą
Zdaniem eksperta: „System jest niekorzystny dla małych ugrupowań. Nawet jeśli dostaną się do parlamentu, to otrzymują mniej mandatów, niż wynikałoby to z uzyskanego poparcia. Dla przykładu: 5% poparcia przy 5% zmarnowanych głosów i 4 partiach w parlamencie daje zaledwie 8 mandatów, nie zaś 24, jak to by wynikało z czystych proporcji. Tak więc przedwyborcze kalkulacje zarówno małych, jak i dużych partii, a także ich wyborców muszą brać pod uwagę nie tylko liczbę konkurujących partii, ale złożenie dwóch czynników: liczby „zmarnowanych” głosów i liczby ugrupowań w Sejmie.”
Szanse koalicji
W analizie szans koalicji należy pamiętać, że elektoraty partii nie łączą się tak łatwo, jak same organizacje. Start pod szyldem koalicji może być korzystny i przynieść więcej głosów i mandatów, ale należy liczyć się także z możliwością utraty głosów wśród wyborców sytuujących się na skrzydłach elektoratu poszczególnych ugrupowań. Istnieją matematyczne metody, oparte na rachunku prawdopodobieństwa, które pozwalają oszacować, jakie są straty i zyski obu rozwiązań – w przypadku zawiązania koalicji i samodzielnego startu w wyborach.
Problemem koalicji jest także stworzenie silnych list. Interesy koalicjantów oraz indywidualnych posłów zabiegających o reelekcję są barierą w lokalnym zakorzenieniu listy, a wybory do Parlamentu Europejskiego pokazały jak ważne jest kandydowanie osób o wyrobionej pozycji w społecznościach lokalnych. Dodatkowo, na pierwsze miejsca na listach z reguły pada najwięcej głosów – to sprawia, że już na starcie rywalizacja kandydatów z różnych ugrupowań wchodzących w skład koalicji nie odbywa się na równych warunkach. Po trzecie, trudno pogodzić interes liderów krajowych i regionalnych, troszczących się o utrzymanie swojej pozycji lub o umieszczenie na listach osób, które nie są atrakcyjne dla wyborców, ale będą przydatne w pracach parlamentarnych.
Na podstawie analizy Jarosława Flisa „Jak bardzo sejmowa ordynacja zachęca do budowania sojuszy?”
Tekst: Joanna Załuska