Nasza piłkarska ekstraklasa czasem potrafi rozbawić kibiców do łez, a w innych sytuacjach doprowadzić do rozpaczy. Jednak koszula jest najbliższa ciału i nic dziwnego, że to właśnie mecze Legii, Lecha czy Wisły Kraków budzą u fanów największe emocje. Dlatego najwcześniejszy w historii zimowy restart rozgrywek cieszy wiele osób. O naszej lidze mówi się, że jest jedną z najbardziej nieprzewidywalnych. Co będzie największym zaskoczeniem na wiosnę?
Styczniowy debiut
Pierwszy miesiąc roku zawsze był czasem, kiedy kibice mogli stęsknić się za ekstraklasą i skupić na śledzeniu zimowych sparingów oraz ruchów transferowych. Tym razem, po raz pierwszy od 1927 roku, kiedy powstała w naszym kraju liga, piłkarze powalczą o ligowe punkty już w styczniu.
Dla samych zawodników to nienajlepsze wieści – przeważnie zimą mieli sporo czasu na wypoczynek w ciepłych krajach, a w tym sezonie od razu po Świętach musieli zakasać rękawy i szykować się do rundy wiosennej. Sama przerwa w rozgrywkach, trwająca miesiąc i 9 dni, jest najkrótszą przerwą zimową w dziejach polskiego piłkarstwa. Krótsza przerwa między rundami była ostatni raz 60 lat temu, wtedy jednak rywalizowano systemem wiosna-jesień, więc był to letni rozbrat z futbolem.
Czy to się odbije na przygotowaniu motorycznym piłkarzy? Na pewno. Z drugiej jednak strony w związku z pandemią COVID i opóźnionym początkiem sezonu, władze ekstraklasy nie miały innego wyboru, a na przykład Czesi, Węgrzy czy Chorwaci wcześniej rozpoczynają „wiosenne” – a de facto zimowe – granie. Od wielu lat posiadanie podgrzewanej murawy jest wymogiem licencyjnym, więc – o ile nie przytrafi nam się pogodowy armagedon – boiska powinny być w niezłym stanie.
Corocznie problemem była niższa frekwencja na trybunach w czasie niskich temperatur, tym razem, niestety, to nie będzie jednak miało znaczenia. Rządowe obostrzenia związane z pandemią sprawiają, że mecze i tak najpewniej będą się przez długi czas odbywały bez kibiców, którzy w kapciach przed telewizorami będą mogli śledzić zmagania ulubieńców.
11 dni cierpienia
Luksemburski obrońca Tim Hall miał być wzmocnieniem szeregów defensywnych słabo spisującej się jesienią Wisły Kraków. 14 stycznia podpisał umowę, która wedle medialnych doniesień miała obowiązywać do 2023 roku. Już po kilku dniach z obozu Białej Gwiazdy zaczęły jednak dobiegać niepokojące informacje o konflikcie pomiędzy nowym zawodnikiem, a niemieckim szkoleniowcem klubu z Krakowa Peterem Hyballą. O co poszło? W trakcie jednego z treningów Hall zwymiotował. I o ile w nie tak dawnych czasach byłoby to dla trenerów powodem do dumy i znakiem, że przynajmniej się nie obija i odpowiednio dobrali obciążenia treningowe, o tyle dla sztabu Wisły było początkiem końca dobrych relacji z obrońcą.
Okazało się, że reprezentant Luksemburga, który jesienią rozegrał zaledwie 44 minuty w barwach portugalskiego Gil Vicente, jest kompletnie nieprzygotowany motorycznie, a doprowadzenie go do odpowiedniej formy zajmie co najmniej kilka tygodni. Hyballa nie miał cierpliwości i umowa zawodnika z Białą Gwiazdą została rozwiązana po 11 dniach. Efektowna sesja fotograficzna zrobiona po transferze to jedyny ślad, jaki zostanie po nim pod Wawelem.
„Kici” wróci na boisko?
O ile z zimowej polityki transferowej Wisły Kraków, na przykładzie afery z Hallem, można się podśmiewać, o tyle o aktywności mierzącej w mistrzostwo Polski Legii Warszawa nie da się powiedzieć kompletnie nic. Na kilka dni przed pierwszym tegorocznym meczem o punkty, w rubryce „wzmocnienia” widnieje wyłącznie nazwisko powracającego po kontuzji Marko Vesovicia. Jednocześnie trener Czesław Michniewicz stracił zimą takich piłkarzy jak Michał Karbownik, po którego już w styczniu zgłosiło się Brighton, Domagoj Antolić (koniec kontraktu), Paweł Stolarski (transfer do Pogoni Szczecin), Maciej Rosołek (wypożyczenie do Arki Gdynia), Vamara Sanogo, czy William Remy.
Michniewicz przyznaje, że sytuacja kadrowa jest trudna, ale mistrzom Polski nie pomaga wysokie zadłużenie i dziura budżetowa, którą muszą łatać. Kibice Legii w mediach społecznościowych ironizują, że jak tak dalej pójdzie, to po skrzydle będzie musiał biegać… 86-letni Pan Lucjan Brychczy, legenda klubu.
Co ciekawe, pomimo tak wąskiej kadry bukmacherzy mają niezachwianą wiarę w obronę mistrzostwa Polski przez drużynę z ulicy Łazienkowskiej. Legalny bukmacher, firma Totolotek, za każdą złotówkę postawioną na wywalczenie tytułu przez Legię zapłaci 1,3 zł (minus podatek). Zdecydowanie wyższe kursy są na tracące zaledwie punkt do Legii Raków Częstochowa (1:5), czy Pogoń Szczecin (aż 10 złotych minus podatek za jedną złotówkę postawioną na jej mistrzostwo).
Regularni jak Raków
Osobom mniej śledzącym ekstraklasę ewentualny tytuł dla Rakowa Częstochowa wydaje się kompletną abstrakcją. To klub, który w poprzednim sezonie był beniaminkiem ekstraklasy, a jego największymi historycznie osiągnięciami są dotarcie do finału Pucharu Polski w 1967 roku, oraz ósme miejsce w pierwszej lidze (obecna ekstraklasa) zajęte ćwierć wieku temu. Patrząc jednak na mądrość właścicieli, trudno skreślić szanse czerwono-niebieskich na sprawienie sensacji jeszcze większej niż niedawny tytuł Piasta Gliwice.
Marek Papszun jest obecnie najdłużej pracującym w jednym klubie trenerem w ekstraklasie: do Częstochowy trafił 18 kwietnia 2016 roku. W tym czasie Legię prowadziło dziesięciu różnych szkoleniowców. Robi pod Jasną Górą tak dobrą robotę, że po zwolnieniu Jerzego Brzęczka media wymieniały jego nazwisko w gronie kandydatów do poprowadzenia biało-czerwonych na Euro.
Sam jednak przyznał, że na to byłoby zbyt wcześnie, najpierw chce coś w krajowej piłce osiągnąć. W tym sezonie ma na to niepowtarzalną szansę – słabość głównych kontrkandydatów do tytułu i niezłe zimowe wzmocnienia Rakowa sprawiają, że w tym niezwykłym sezonie mogą podtrzymać swoją wspaniałą serię – za kadencji Papszuna klub z Częstochowy regularnie co dwa lata wygrywa ligę.
W sezonie 2016/17 zwyciężył w drugiej lidze, zapewniając sobie awans na zaplecze ekstraklasy. Po dwóch latach mógł cieszyć się z kolejnego mistrzostwa, tym razem pierwszej ligi, i awansu do elity. Skoro rok temu Raków zajął w ekstraklasie dziesiąte miejsce, to w tym wypadałoby ją wygrać!
Wojna o historię
Kiedy w większości klubów skupiano się na budowaniu wysokiej formy piłkarzy czy też dobraniu najsensowniejszych wzmocnień, w Krakowie obrano zupełnie inną drogę. Władze Wisły postanowiły zimową przerwę w rozgrywkach spożytkować na dyskusję na temat wydarzeń sprzed przeszło stu lat, odgrzewając dyskusję na temat tego, kto jest najstarszym polskim klubem.
Jak można się było spodziewać, są one zdania, że to właśnie Biała Gwiazda ma prawo posługiwać się tym mianem, a nie Cracovia, która również do niego pretenduje. W tym celu powstała strona internetowa www.najstarszypolskiklub.pl, na której opublikowane są skany artykułów, mające dowodzić tezy, że Pasy zostały założone w 1907, a Wisła rok wcześniej. Reklamy przekonujące o racjach szefów Białej Gwiazdy ukazały się także w prasie, w tym w „Przeglądzie Sportowym”. Jaka jest prawda? Ciężko wyrokować, ale trzeba zadać sobie jedno pytanie – czy piłkarstwo pod Wawelem nie ma większych problemów niż ściganie się o palmę pierwszeństwa? Gdyby nie reforma ekstraklasy, w wyniku której z ligą w tym sezonie pożegna się tylko jeden zespół (i najpewniej będzie to odstające poziomem od reszty Podbeskidzie Bielsko-Biała), oba krakowskie kluby mogłyby zimą drżeć przed walką o utrzymanie.
W Totolotku kurs na mistrzostwo Cracovii to 1:320, a na Wisłę w ogóle nie są przyjmowane zakłady. Lepiej, żeby wiosną zaczęły do siebie przekonywać na boiskach, a nie w mediach społecznościowych czy reklamach.