Zmarł wybitny aktor teatralny i filmowy Wiesław Gołas. Znany m.in. z ról w „Czterech pancernych i psie” czy w „Brunecie wieczorową porą” artysta za miesiąc obchodziłby 91. urodziny. O śmierci Gołasa poinformowała jego córka – Agnieszka Gołas-Ners.
4 września aktor trafił do szpitala po drugim wylewie. Pogotowie zabrało go z Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie, gdzie tymczasowo przebywał.
Chociaż we wszystkich dokumentach można znaleźć informację, że przyszedł na świat w Kielcach 4 października 1930 r., aktor był tak naprawdę młodszy o całe pięć dni. Do pomyłki doszło na chrzcie, kiedy rozochocony organista, który wypił tego wieczoru stanowczo zbyt wiele, wpisał w metryce błędną datę. Nikomu zaś nie przyszło później do głowy, by skorygować ten błąd.
Po wybuchu wojny mały Gołas, wiedziony wpajanymi mu od dziecka zasadami, nie zamierzał siedzieć bezczynnie i tak jak wielu jego kolegów z podstawówki, zgłosił się do Szarych Szeregów, gdzie uczestniczył w akcjach małego sabotażu; uroczystą przysięgę złożył w wieku 13 lat. Rok później wpadł w ręce Gestapo i trafił do więzienia. „Wsadzili mnie do tej samej celi, w której wcześniej siedział mój ojciec – wspominał w książce „Na Gołasa”. – Nasza cela była zatłoczona, a posłanie jako najmłodszy z aresztantów, dostałem w najgorszym miejscu: tuż przy kiblu. Pierwszy raz jak mnie przesłuchiwano, piszczałem cienko jak baba. Współwięźniowie wiedzieli, że nikogo nie wykablowałem, więc nabrali do mnie szacunku i okładali mi sine plecy mokrymi szmatami”.
Okrucieństwo Niemców, poczucie beznadziei i powolne przyzwyczajanie się do myśli, że z celi nie wyjdzie żywy – nic dziwnego, że chłopak zmagał się później z wojenną traumą. Ale mimo to, gdy w styczniu 1945 r. opuścił wreszcie więzienie, szybko odkrył, że nie zatracił wewnętrznej radości i siły ducha. Dla niego samego była to prawdziwa tajemnica.
W szkole był dzieckiem żywiołowym i energicznym, klasowym błaznem; któregoś dnia nauczyciel, po raz kolejny wyrzucając go z klasy, skomentował, że chłopak powinien nazywać się nie Gołas, a „diablas”. Uczyć się nie chciał, choć już wtedy lubił literaturę, zachwycał doskonałą dykcją i interpretacją czytanych na głos fragmentów. W gimnazjum należał do szkolnej orkiestry, brał lekcje śpiewu i ku uciesze kolegów, nieustannie odgrywał jakieś scenki, aż wreszcie jedna z nauczycielek namówiła go, by spróbował swoich sił w szkole teatralnej (mama wolała, by został leśniczym albo księdzem). Rady posłuchał, choć z ociąganiem, bo wyznawał, że nie znosił uczyć się tekstów na pamięć. I wtedy spotkało go pierwsze rozczarowanie – w Krakowie, ze względu na ojca oficera, nie chciano z nim gadać. Oblał. Za to w Warszawie przyjęto go z otwartymi ramionami; dyplom odebrał w 1954 r.
– „Ukończył warszawską szkołę teatralną, ale ma w swojej osobowości cechy, których żadna szkoła nie nauczy. W historii naszego teatru, filmu i kabaretu zajmuje bardzo ważne, należne mu miejsce, szczególne i trudne do zastąpienia” – pisał o nim Wojciech Młynarski.
Filmografia Gołasa jest bogata i różnorodna. Debiutował w „Pokoleniu” Andrzeja Wajdy, grał też w „Prawie i pięści” czy „Rękopisie znalezionym w Saragossie”. Sympatię widzów zdobywał jako legendarny kapitan Sowa i Tomasz Czereśniak z serialu „Czterej pancerni i pies”. Mogliśmy go też oglądać m.in. w „Brunecie wieczorową porą”, „Czterdziestolatku” czy „Hallo Szpicbródka”.
Jego kariera była też związana z najsłynniejszymi polskimi kabaretami – m.in. Dudkiem i Kabaretem Starszych Panów. Pamiętamy go doskonale z „Ballady o dzikim zachodzie” czy „Upiornego twista”. Śpiewał kultowe już dziś – „Tupot białych mew” czy „W Polskę idziemy”.
Wraz z odejściem od nas tego wspaniałego aktora, odchodzi od nas kolejna cząstka naszej historii, bo trudno by było znaleźć Polaka, który nie znałby, choćby z ekranu Wiesława Gołasa.