Pomimo silnej pozycji na europejskiej arenie, pod względem globalnej popularności piłkarskiej Bundeslidze daleko do angielskiej Premier League, hiszpańskiej La Liga czy włoskiej Serie A. Światowy lockdown może paradoksalnie okazać się błogosławieństwem nie tylko dla Bayernu Monachium czy Borussii Dortmund, ale również dla mniejszych klubów. Najbliższy miesiąc, dzięki sprawnemu radzeniu sobie z pandemią koronawirusa, da niemieckim zespołom niepowtarzalną szansę podbicia serc fanów z całego świata. Czy skorzystają z okazji?
O ile z rocznymi przychodami na poziomie około 3,5 miliarda euro kluby Bundesligi ustępują jedynie Premier League (5,7 mld) i nieznacznie hiszpańskiej La Liga, o tyle słaby marketing na Dalekim Wschodzie czy w USA od lat jest piętą achillesową flagowych niemieckich rozgrywek, co przekłada się na znacznie niższą oglądalność poza granicami własnego kraju. Szefowie ligi i klubów doskonale zdają sobie z tego sprawę, wożąc gwiazdy na przedsezonowe tournée do Chin, Stanów Zjednoczonych czy Singapuru. Paradoksalnie może się jednak okazać, że niemiecki futbol bardziej niż na swoich wizytach w Azji, skorzysta z odwiedzin w Europie niechcianego gościa z tamtych stron – koronawirusa. Zaplanowane na sobotę wznowienie rozgrywek Bundesligi sprawi, że – przynajmniej do końca maja, a zapewne dłużej – oczy całego piłkarskiego świata będą patrzeć wyłącznie na Roberta Lewandowskiego i spółkę. Bundesliga będzie co prawda pozbawiona jednego ze swoich największych atutów – fanatycznych kibiców (pod względem średniej frekwencji Niemcy zostawiają w tyle nawet Anglików, Hiszpanów czy Włochów), ale i tak brak konkurencji może w niepowtarzalny sposób wpłynąć na światowy układ sił.
– „Zdaję sobie sprawę z tego, że to nie jest idealna sytuacja, ale w kryzysie zagrażającym istnieniu wielu klubów to jedyna droga, żeby zachować ligi w obecnym kształcie” – podkreśla Christian Seifert, dyrektor generalny Bundesligi.
Oddalić widmo bankructwa
Eksperci od marketingu podkreślają, że, mimo świadomości ryzyka, wznowienie sezonu wydaje się przejawem pragmatyzmu. Już na początku pandemii „Kicker” alarmował, że zawieszenie rozgrywek może oznaczać bankructwo dla aż 13 z 36 klubów 1. i 2. Bundesligi. Teraz dziennikarze tego magazynu szacują, że dokończenie sezonu przy pustych trybunach oznaczać będzie dla klubów ponad 90 milionów euro straty, ale to lepsze od widma upadku. Włodarze ligi przyznają, że gra bez publiczności to zupełnie nowe i dalekie od optymalnych okoliczności, ale jednocześnie jedyna szansa na przetrwanie dla niektórych klubów. Perfekcyjna organizacja i odpowiedzialność wszystkich uczestników rozgrywek mogą sprawić, że Francuzi czy Holendrzy szybko pożałują decyzji o anulowaniu swoich rozgrywek. Oczywiście to scenariusz optymistyczny, a niestety trzeba być również przygotowanym na zgoła odmienny przebieg wydarzeń.
– „Błyskawiczny na tle innych czołowych lig powrót Bundesligi to z jednej strony olbrzymia szansa, a z drugiej test odpowiedzialności dla klubów, działaczy i piłkarzy. Liga naszych zachodnich sąsiadów przez lata oddawała walkowerem Anglikom i Hiszpanom walkę o popularność na rynkach azjatyckich i w Stanach Zjednoczonych. Od kilku lat Niemcy postawili na międzynarodowy rozwój, co zaowocowało wzrostem wpływów oraz globalnego znaczenia marki. Już w najbliższy weekend oczy spragnionych futbolu kibiców z całego świata będą zwrócone na niemieckie boiska. Wysoki poziom sportowy, gwiazdy z Robertem Lewandowskim na czele oraz odpowiednie działania komunikacyjne mogą sprawić, że Bundesliga zostanie pierwszym wyborem fanów na dłużej” – mówi Mateusz Brzeźniak, account manager w agencji marketingu sportowego Arskom.
Dobre wieści dla kibiców
Informacja o powrocie Bundesligi to fantastyczne wieści nie tylko dla klubowych księgowych czy działaczy, ale przede wszystkim dla fanów sportu. Chociaż nie będą oni – na razie – mogli wejść na trybuny, nareszcie będą mogli cieszyć się futbolem na najwyższym światowym poziomie. To także dobra informacja dla bukmacherów, którzy w ostatnich miesiącachmusieli ograniczyć się do tak egzotycznych lig, jak rozgrywki w Nikaragui, Turkmenistanie, czy niewielkie turnieje pingpongowe. Z ankiety przeprowadzonej przez Morning Consult wśród 4400 dorosłych Amerykanów wynika, że blisko połowa osób regularnie obstawiających sport w dobie pandemii była skłonna obstawiać zakłady związane z polityką czy samym COVID-19, 39% było skłonnych zakładać się o to jaka będzie pogoda, a co piąty ankietowany zamiast sportu był gotów obstawiać zawody w… jedzeniu na czas.
– „Dla wielu fanów sportu zakłady bukmacherskie są nieodłącznym elementem rozrywki, wprowadzają dodatkowy dreszczyk emocji. W trudnym czasie pandemii koronawirusa robiliśmy co w naszej mocy, żeby tę rozrywkę na jak najwyższym poziomie dostarczać. Nigdy bym się nie spodziewał, że tak wiele osób będzie obstawiało ligę białoruską, nikaraguańską czy turkmeńską. To był ciekawy czas, ale cieszymy się, że dobiega końca. Po dwóch miesiącach lockdownu otwieramy też nasze punkty stacjonarne. Powrót poważnego futbolu to dla kibiców bardzo dobre informacje” – podkreśla Łukasz Seweryniak, Marketing & Operations Director w firmie bukmacherskiej Totolotek.
Bundesliga, tak samo jak pod względem oglądalności, również jeśli chodzi o zakłady bukmacherskie jest poza podium, co nie zaspokaja ambicji jej szefów. Wedel statystyk dostarczonych przez firmę Totolotek, w 2019 roku na polskim rynku łącznie 22% obstawianych kwot dotyczyło włoskiej Serie A, 21% angielskiej Premier League, a 17% hiszpańskiej La Liga. Niemiecka najwyższa liga jest na czwartym miejscu z 15% udziałem, ale po piętach depcze jej nasza rodzima ekstraklasa, na którą w zeszłym roku przeznaczany był tylko o jeden punkt procentowy mniej stawek. Obecnie, co łatwo było przewidzieć, jest niekwestionowanym liderem. I taki stan przez jakiś czas na pewno się utrzyma.
– „Dokładne liczby będziemy znali w dniu ponownego startu rozgrywek, bo najwięcej zakładów przyjmujemy dzień przed i w dniu rozgrywania meczów. Mogę jednak zdradzić, że obserwujemy ogromne zainteresowanie powrotem wielkiej piłki. A obecnie tą „wielką piłką” jest tylko Bundesliga. Przygotowaliśmy dla fanów specjalną promocję w związku z powrotem poważnego futbolu, w której nie można przegrać” – dodaje Seweryniak.
Niemiecka solidność, angielski bałagan
Anglicy, którzy dzięki niezwykle lukratywnym kontraktom telewizyjnym zostawili w tyle w ostatnich latach resztę stawki pod względem przychodów, mogą stracić bardzo wiele na niefrasobliwości swoich przywódców politycznych. Początkowe ignorowanie koronawirusa, którego powagę bagatelizowano i – zdecydowanie za późno – wprowadzono lockdown, zaowocowało wysoką liczbą zachorowań, chaosem w kraju i brakiem zaufania do rządzących. I chociaż premier Boris Johnson chce odmrażać kraj i od pierwszego czerwca zezwala na powrót Premier League, to nie wiadomo jak, kiedy, i z kim w rolach głównych miałoby to nastąpić.
Piłkarze boją się zakażenia i nie ufają szefom ligi, kiedy ci obiecują, że odpowiednio zadbają o ich bezpieczeństwo. – „Nie powinniśmy nawet rozmawiać o futbolu, dopóki statystyki śmiertelności drastycznie nie spadną” – mówił w wywiadzie na Instagramowym kanale Lock’Don Live obrońca Newcastle Danny Rose. Wtóruje mu chociażby Sergio Agüero z Manchesteru City: – „Większość piłkarzy jest przerażona, ponieważ mają rodziny i dzieci” – mówi. Głosy sprzeciwu wobec ewentualnego powrotu do gry na początku czerwca słychać jak Anglia długa i szeroka. I trudno się dziwić sceptykom, skoro jednym z założeń restartu rozgrywek ma być zalecenie, żeby… po starciu z rywalem odwracać od niego twarz.
Niemiecka solidność bywa przekleństwem, kiedy kibice zarzucają brak fantazji, ale przy odmrażaniu futbolu niewątpliwie jest błogosławieństwem. Za naszą zachodnią granicą, w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii, nie pojawiają się dziwaczne pomysły dokończenia rozgrywek na Islandii czy odwracania głowy, kiedy przeciwnik naciera.
Zamiast tego jest precyzyjnie nakreślony i realizowany krok po kroku plan izolacji, testowania i powrotu na boiska. Oczywiście, nie da się całkowicie wyeliminować ryzyka zakażenia piłkarzy w trakcie meczów.
Oczywiście, widok kompletnie pustych trybun na Signal Iduna Park w trakcie sobotnich derbów Zagłębia Ruhry pomiędzy Borussią Dortmund a Schalke 04 będzie dość smutny. I chociaż teraz daleko będzie do atmosfery piłkarskiego święta, to możliwe, że dzięki pole position w walce z koronawirusem cała Bundesliga już niebawem będzie miała wiele powodów do świętowania.
W sobotę o godzinie 15:30 „wiecznie czwarta” liga świata rusza w pościg za podium. O ile nie wypadnie z trasy, jest skazana na powodzenie. W końcu konkurenci nawet nie wyjechali z padoku.